Corall
Słyszała, kiedy kobieta weszła do pomieszczenia. Towarzyszyło jej ciche skrzypnięcie podłogi oraz delikatny, czuły głos. Na samo wspomnienie tego dźwięku dziewczyna miała łzy w oczach. Jako, że miała odwróconą głowę w kierunku cienia, nikt nie mógł tego dostrzec. Ani kobieta, ani wilkołak opuszczający pokój. Wiedziała, że i tak będzie je słyszał, jeśli zostanie na korytarzu. Wilkołaki już tak mają. Jeśli chcą, to i w umysł zajrzą. Chociaż ten jeden wilkołak już pewnie dawno siedział w jej głowie. Od samego początku był zamieszany w jej życie. Do pewnego momentu - nie bezpośrednio. Ale później... Wszystko zaczęło być takie... Pośrednie. Dowiedziała się o istnieniu chłopaka, który śledził jej życie krok w krok od wypadku, a ona... Nic o tym nie wiedziała. Do tej pory zastanawia ją czasami, jakim cudem nigdy nie zorientowała się, że jest obserwowana.Lekarka podeszła do kroplówki. Pewnie chciała ja zmienić, ale Corall nic takiego nie słyszała. Nie rozumiała wielu rzeczy dziejących się teraz wokół niej, ale miała czas. Miała... Prawda?
- Co się stało? - spytała cicho dziewczyna, wolno przekręcając głowę w kierunku kobiety. Była młoda, przed trzydziestką. A przynajmniej na tyle wyglądała. Miała brązowo-rude włosy, teraz splecione w warkocz i zwinięte schludnie na tyle głowy. Ubrana była w biały, typowo lekarski (lub pielęgniarski) fartuch. Widziała stetoskop w jednej z kieszeni, a w drugiej jeszcze coś innego, czego nie umiała nazwać. Nigdy nie była dobra z zajęć ścisłych, zwłaszcza z medycyny. Dlatego z niej zrezygnowała, wybierając przedmioty, których będzie chciała się uczyć w przyszłości.
- Nic o co powinnaś się martwić. - odpowiedziała, a do uszu Corall znów uderzył ten czuły, matczyny głos. Niemalże identyczny do tego, jaki miała jej matka. Takim samym tonem co wieczór mówiła do niej "Dobranoc", Kiedy późnym wieczorem wracała z pracy. Na ustach Corall pojawił się uśmiech, a w oczach przeczące mu łzy.
- Dlaczego nikt im nie pomógł? - zapytała cichutko, jakby do siebie, a głos drżał jej od zbliżającego się płaczu. - Dlaczego to mnie uratowano? Dlaczego nikt nie pomógł moim rodzicom... Mojej siostrze... - mówiła, cichnąc coraz bardziej. Po policzkach dziewczyny stoczyły się łzy, które szybko wsiąknęły w cienki opatrunek na policzku.
Kobieta milczała. To chyba była najrozsądniejsza reakcja. Corall miała dość wysłuchiwania tego, że ludzie jej współczują, że cały czas ktoś musi się nią opiekować, żeby "z rozpaczy nie zrobiła sobie krzywdy". Zamiast tego, powinni milczeć, udawać że nic nie było i ciągnąć swoje życie dalej. W pewnym stopniu.
Travis
Starał się nie podsłuchiwać. Wyłączyć na chwilę wilczy słuch i nie wtrącać się. Bezpośrednio i pośrednio. Mimo wszystko nie mógł się tego pozbyć, słyszał każde słowo, jakie wypowiedziała albo Josephine, albo Corall. Jednak od głowy tej drugiej od pewnego momentu trzymał się z daleka. Nie chciał naruszać jej prywatności. Kto wie, o czym myślała teraz? Chociaż znając życie w jej głowie roiło się od pytań, sugestii i przemyśleń z cyklu "Co jeśli...?".Josephine wyszła z pomieszczenia, w którym leżała Corall. A Travis na dźwięk jej kroków podskoczył z krzesła i już otwierał usta, by zacząć zadawać pytania o dziewczynę, ale spojrzenie kobiety go nieco zaniepokoiło. Dlatego dalej milczał.
- Usiądź. - poprosiła Josephine, wskazując dłonią na krzesła. Oboje usiedli, ale chłopak wyglądał jakby siedział na szpilkach. Denerwował się, widział po spojrzeniu kobiety, że coś jest nie tak. Czyżby Corall się pogorszyło?
- Więc...? - zachęcił niecierpliwie Travis. Lekarka zaczęła przeglądać jakieś papiery w cienkiej teczce, z którą się nie rozstawała. Nie chcąc być wścibskim, chłopak odwrócił wzrok. Usłyszawszy szelest papieru i nieco cięższy oddech Josephine, spojrzał na nią wyczekująco.
- Z jej stanem fizycznym wszystko jest w porządku. - zaczęła. - Rany goją się jak należy, a jako, że jej krew... No cóż. Jest jaka jest, goją się one szybciej, a ona sama w szybszym czasie dojdzie do pełni zdrowia.
- Ale...?
- Oczywiście jest w tym jedno, lub dwa "ale". - kontynuowała lekarka. - Po pierwsze, co chyba jest najmniej ważne to fakt, iż wypiszę ją już dzisiaj wieczorem. Zdejmę usztywnienie barku, wszystkie opatrunki które są zbędne. Co się z tym wiąże, dziewczyna będzie potrzebować dużo asekuracji, między innymi w chodzeniu. Powinna dawać sobie radę, ale żeby być pewnym. Dość mocno uderzyła się w głowę, więc obawiam się, iż mogą występować też omdlenia, ale nie częste. Po drugie, co jest już nieco bardziej ważne... Wracają do niej wspomnienia. Rodziny, życia przed wypadkiem, a ona szuka sposobu, by to naprawić. Nie wiem dlaczego to aż tak na nią oddziałuje, ale w tej kwestii też będzie potrzebować wsparcia, ale... Bardziej duchowego niż fizycznego. Po trzecie i najważniejsze. Obawiam się, że będziesz musiał znów wyjechać. Razem z Corall, i to jak najszybciej oraz możliwie jak najdalej od obozu i od łowców.
Te słowa zaniepokoiły chłopaka. Wyjechać z nią? Daleko? Pytanie tylko gdzie miałby ją zabrać i... I przede wszystkim dlaczego?
- Co złego w tym, że ona tu jest? - spytał nieco zaskoczony.
- To co się stało, nie było przypadkiem. Peter nie zaatakował jej bez powodu. Ktoś wiedział, że dziewczyna tam będzie, przekupił Petera żeby napadł na dziewczynę i nawrócił jej myśli w kierunku Łowców. - powiedziała poważnym tonem.
Czyżby...
Rozległo się nagle pukanie do drzwi, a następnie skrzypnięcie zawiasów. Ktoś wszedł do środka, przerywając rozmowę. Travis wyczuł woń delikatnego srebra, i aż się skrzywił na ten zapach. Wiedział, że ta woń towarzyszyła tylko jednej grupie osób. Łowcom.
--------------------------------------------------------------
Przepraaaaszam, że tak krótko!
Aczkolwiek sytuacja wygląda teraz tak, że od 3-ego do 17-ego będę miała egzaminy, i chcę dobrze je napisać. Więc nauka goni. Uch, miejmy nadzieję, że nie zaniedbam bloga!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prosimy o szczerą opinię w komentarzach. To właśnie Wasze słowa wywołują uśmiechy na naszych twarzach, a także wskazują błędy, które w przyszłości się nie powtórzą.