czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział szesnasty

Corall

- Corall, przestań! - zawołała Andrea, nie mogąc złapać oddechu przez śmiech. Próbowała przywołać mnie do porządku, jednak bezskutecznie. Podniosłam nieco wzrok, a łagodne spojrzenie taty skrzyżowało się z moim w odbiciu wstecznego lusterka. Wtedy zostawiłam młodszą siostrę w spokoju. Zawsze tak sobie dokuczałyśmy, ale ostatecznie kończyło się na śmiechu i bólu brzucha z tego powodu. Chociaż prawda była taka, że to ona zawsze zaczynała.
Przed nami rozciągała się niemal pusta autostrada. Zapadała noc, co wiedziałam nawet bez patrzenia przez okno. Andrea zaczęła ziewać, pokazując wszystkim swoje mleczne zęby i brak dolnej jedynki. Pokręciłam ze śmiechem głową i oparłam skroń o szybę. Jej chłód wyraźnie kontrastował z temperaturą powietrza na zewnątrz. Niebo zmieniało kolory na granatowy, choć na horyzoncie nadal miało pomarańczowo-czerwoną barwę. Słońce zachodziło, malowniczo otulając ostatnimi promieniami pola rzepaku i zboża. Gdzieś u góry zaczynały iskrzyć się pierwsze gwiazdy, a nawet widoczny był kontur księżyca w pełni. Zawsze mnie do fascynowało, fazy księżyca i jego conocne położenie na niebie.
Pamiętałam z tego dnia to krzyk mamy jak wołała jedno słowo. "Jeleń".
Później usłyszałam pisk opon, krajobraz na który patrzyłam drastycznie się zmienił. Odkleiłam głowę od szyby dosłownie na sekundę przez czołowym zderzeniem z drzewem. Szyba została wybita, odłamki szkła uderzyły mnie w twarz, a pas wbił się boleśnie w ramię i obojczyk. Ciepło zaczęło muskać mnie po nogach i ramionach. Ostatkami sił uderzałam drzwi, a ich gorąco paliło mnie w ramiona.
Nade mną błysnęły złote ślepia. A później białe, ostre kły.
To była ostatnia rzecz, która zapadła mi w pamięć.

Dziewczyna poderwała się na łóżku dokładnie w chwili, gdy za oknem błysnął piorun. Na jej skroniach i czole perlił się zimny, kujący pot. Rozejrzała się dookoła, jakby czuła na sobie czyjeś spojrzenie. A może tylko się jej wydawało? Nie, na pewno nie. Po tym co usłyszała u Travisa mogła domyślać się niemal wszystkiego. Pewnie także stąd ten koszmar.
Wyjrzała przez okno. Nadal padało, a morze wciąż było wzburzone. Krople groźnie rozbijało się o taflę wody, a grzmoty nadawały okolicy nieprzyjemną atmosferę. Była sama w domu, a na zewnątrz szalała burza. Niedawno usłyszała coś, co wydawało jej się koszmarem na jawie. Chłopak, który wyglądał na najfajniejszego faceta w szkole, okazał się kimś, kim nie jest - kimś, kto miał tylko ją chronić by nie wpadła w ręce łowców. Inaczej zostałaby wykorzystana jako broń i... Bla, bla bla.
Chwyciła się za głowę i zaczęła nią kręcić. To musiał być sen, to nie mogła być prawda!

Travis

Nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Krążył nerwowo po domu, zatopiony głęboko w swoich myślach. Russell po kilku nieudanych próbach uspokojenia przyjaciela, zrezygnował z tego. Zajął się oglądaniem telewizji, a że nie było nic ciekawego ciągle skakał po kanałach co dręczyło uszy rozdrażnionego Travisa. Był ciekaw jak bardzo myśli Corall o nim się zmieniły, ale pewnie nie był sobie w stanie tego nawet wyobrazić... W końcu nie mógł już wytrzymać w czterech ścianach i własnym ciele, które go zaczynały przytłaczać. Wyszedł z domu zmieniając się w wilka. Po chwili zniknął za gęstymi drzewami. Biegł powarkując pod nosem, a w myślach ciągle wyskakiwały mu obrazy z tamtego dnia.

-Kto to zrobi jeśli wypadek nic nie da?- Spytał jeden z członków watahy. Ciemne oczy najstarszego z mężczyzn przesunęły się wolno po każdym z osobna. Zastanawiał się, chociaż tak na prawdę już dawno podjął tą decyzję.
-Travis...- Odparł zatrzymując wzrok na synu.- Zrobisz to?- Spytał, choć tak na prawdę wiedział, że nikt nie pomyślałby nawet o sprzeciwieniu się, ale dla każdego z nich ważna była ochrona rodziny. 
-Oczywiście.- Odpowiedział wzruszając ramionami. Jednak w jego myślach jeszcze przez chwilę powstawała wizja tego co będzie musiał zrobić i niechęć do "pozbycia" się niewinnego człowieka, dziecka. Nie chciał tego, ale musiał, a jako przyszły przywódca nie mógł się zawahać. Ojciec blondyna skinął głową.
-Więc idziemy.- Powiedział pewnym głosem, w którym dało się wyczuć nutę władczości i z drugiej strony niezwykłej dojrzałości. Piątka młodych mężczyzn na czele z Harrisonem - ojcem Travisa ruszyli w stronę autostrady. Po lesie rozniosło się echo wilczego wycia, ale tutaj nikt nie mógł tego usłyszeć. Wilki gnały przed siebie przedzierając się przez zarośla. Wszystko było przygotowane i omówione wcześniej. Śledzili tą rodzinę i czekali na dobrą okazję, a teraz albo sami wyjdą na ulicę lub wypłoszą zwierzynę... 
Przyczaili się w pobliskich zaroślach i cierpliwie czekali. Ich czułe uszy bacznie nasłuchiwały najmniejszych dźwięków, aż w końcu usłyszeli warkot silnika. Travis stał kawałek z tyłu i dostrzegł rosłego jelenia. Zakradł się do niego i w odpowiednim momencie spłoszył zwierze, które w panice i na oślep wyskoczyło na chłodny już asfalt. Reflektory samochodu błysnęły zza zakrętu. Rozniósł się pisk opon... Wszystko działo się niezwykle szybko, a wilki przypatrywały się wszystkiemu w skupieniu, acz w złotych ślepiach Travisa widać było żal i smutek, nie dumę czy zadowolenie. Chronił swoich, ale zabijał niewinnych... Samochód obracał się wokół własnej osi trzy razy, wszędzie było szkło, uszy bolały od zgrzytu metalu oraz przeraźliwego krzyku. Auto w końcu z impetem uderzyło w drzewo, które, aż zaskrzypiało od uderzenia... Szarego wilkołaka z zamyślenia wyrwało szturchnięcie nosem. Skinął łbem i wyskoczył zza zarośli. Czuł zapach benzyny i krwi, ale słyszał także szybkie uderzenia serca... Okrążył zgliszcza i zajrzał do środka. Dostrzegł drobną blondynkę, warknął i pochylił się w jej stronę, ostrożnie wsuwając łeb przez wybite okno. Żyła jeszcze, ale była słaba i przede wszystkim przerażona. Wilk ukazał swoje białe kły, ale zamarł w bezruchu, gdy oczy dziewczynki nagle się otworzyły. Spoglądał w nie jak zahipnotyzowany, nie potrafił się ruszyć. Trwało to może minutę nim jej powieki znów opadły. Odsunął się. Czuł na sobie zniecierpliwione spojrzenia. 
"Nie zrobię tego". Powiedział w końcu w myślach każdego wilka. Czarny z nich wysunął się na czoło i stanął przed nim.
"Zrób to!" Warknął, a łapy ugięły się pod Travisem. Odsłonił kły i również warknął. Wilki kłapały na siebie paszczami, ukazując ostre kły i jeżąc sierść. Czarny chwycił go za kark.
"Zrób to!" ponowił komendę. Travis nie mógł tego zrobić. Gdy spojrzał na nią poczuł... coś dziwnego. Nie potrafił ubrać tego w słowa, ale wiedział, że jej nie skrzywdzi...

Travis nawet nie  spostrzegł kiedy wybiegł na plażę. Nadal powarkiwał, a sierść na jego karku stała dęba. Rył pazurami ziemię. Deszcz moczył jego futro. Dyszał ciężko, zadarł łeb do góry i zawył najgłośniej jak potrafił. Był to długi, pełen emocji dźwięk, który mimo burzy na pewno niósł się daleko. Cofnął się za linię drzew by wścibskie oczy go czasem nie dostrzegły. Zmienił się i stanął na mokrym piasku. Wiatr targał jego blond włosy, a deszcz już po chwili przemoczył koszulkę i ciemne jeansy. Po swojej prawej stronie miał dom Corall. Słonawa woda rozbijała się głośno o brzeg. Gray podszedł bliżej pozwalając by woda moczyła jego kostki. Wpatrywał się w ciemny horyzont, gdzie granatowe niebo zlewało się z równie ciemną wodą. Zaciskał palce w pięści, aż mu kostki zbielały, ale nie dbał o nic. Nie chciał czuć tego co czuł, a najgorsze było to, że prócz gniewu i frustracji całej reszty uczuć nie potrafił nazwać. Nie chciał nic czuć, chciał się stać obojętny, ale nie potrafił.
-Cholerny świat! Cholerne życie!- Wrzasnął zdzierając sobie gardło. Tak bardzo pragnął cofnąć czas, ale to także wykraczało poza jego umiejętności.

Corall

Już prawie zasypiała, ale wilcze wycie przebiło się przez muzykę słyszaną w słuchawkach. Odłożyła odtwarzacz na szafkę, zarzuciła na siebie szlafrok i wyszła na taras. Deszcz moczył jej włosy, ograniczał pole widzenia. Mimo to widziała kogoś na plaży. Chyba nawet wiedziała kto to był.
Wychodząc z domu zmieniła szlafrok na dresowe spodnie i bluzę z kapturem. Chwyciła też ręcznik, po czym wyszła przed dom. Idąc brzegiem plaży patrzyła na rozbijające się o jej stopy fale. Właściwie to nawet nie myślała. Po prostu szła przed siebie, ściskając w dłoni liliowy ręcznik.
Podeszła bliżej niego, ale nadal stała w pewnej odległości. Patrzyła na niego, niepewna czy on ją widzi czy nie. Pojedyncze krople wody skapywały z jego włosów i twarzy, do dłoni przyklejały się ziarna piasku. Westchnęła przeciągle i zarzuciła ręcznik na jego ramiona. Wtedy podniósł na nią wzrok.
- Chodź. Nie będziesz siedział na deszczu. - rzuciła na tyle głośno, by przekrzyczeć szum rozburzonych fal. - Chyba, że nie chcesz. - dodała jeszcze, wzruszając ramieniem i odwracając się w kierunku, z którego przyszła. Nie wiedziała jak zareaguje. Nie wiedziała też, czy przyjmie jej propozycję. To, że ją zranił nie znaczyło, że unicestwił jej miłą stronę.

Travis

Nim zarzuciła na niego ręcznik wyczuł, że jest blisko. Na pewno nie spodziewał się czegoś takie. Tak na prawdę był przekonany, że dziewczyna będzie go teraz unikać i to, że stoi na deszczu będzie mieć gdzieś, choć w sumie moknięcie mu nie przeszkadza. Mimo wszystko to było miłej i poczuł ulgę, że wyszla do niego z ręcznikiem, a nie czymś srebrnym.
Chwilę wpatrywał się w jej plecy nim zrównał się z dziewczyną. Przetarł twarz ręcznikiem, który przesiąknięty był jej delikatnym zapachem.
-Dzięki.- Rzucił zerkając na nią. Nie był jednak w stanie wysilić się na uśmiech. Mimo, iż by się do tego nie przyznał był zmęczony tym wszystkim od lat, ale gdy ją uratował wybrał to co mu serce podpowiadało, a tego nie robił od bardzo dawna. Gdy przekroczył próg jej domu ściągnął buty, które oblepione miał piaskiem i starł wodę z karku, ramion, rąk po czym wytarł włosy, które układały się w każdą możliwą stronę. Dobrze, że była sama. Nie chciał widzieć się teraz z nikim więcej. Zaczął się rozglądać, bo wcześniej nie miał okazji przyjrzeć się temu miejscu. Nie wchodził jednak głębiej, z ubrań nadal ściekało nieco wody, a nie chciał narobić jej bałaganu. Skrzyżował ramiona przy okazji dłonią zasłaniając część długiej blizny na ramieniu. Nie lubił się nad tym roztrząsać, choć to  po części też jej dotyczy.
Deszcz nadal bił w okna i ściany domu, ale burza znacznie się oddaliła i co jakiś czas dało się słyszeć tylko cichutkie grzmoty. Wiedział, że boi się burzy, więc gdyby nie posępny humor pewnie by go nieco rozbawił jej heroiczny "ręcznikowy ratunek".

1 komentarz:

Prosimy o szczerą opinię w komentarzach. To właśnie Wasze słowa wywołują uśmiechy na naszych twarzach, a także wskazują błędy, które w przyszłości się nie powtórzą.

Szkolne plotki

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony